Pantokrator - wszechwładca:) - dzień 5

Po kilku dniach odpoczynku od maszerowania, ruchliwe nózie już załkały o porcję wysiłku. Powiedzieliśmy im dobrze, zabierzemy Was w fajne miejsce. I tak też zrobiliśmy.

Dziś kolejny dzień testowania naszej złotej strzały w prawdziwych korfiańskich warunkach. Jak podpowiedziały nam przewodniki oraz turyści z Trip Advisora, jeśli ma się ochotę na mały spacer, warto zostawić samochód w Strinilas, lub położonej nieco bliżej Petalei, która przez nas nazywana była swojsko "Patelnią".

Przez najbliższe 20 km po wyjeździe z Paleokastritsy droga nie była zła aż do miejscowości Pirgi. Później zaczęliśmy się wspinać po okolicznych wzniesieniach i naprawdę serce niekiedy podchodziło do gardła. Marcin, który jest według mnie samoistnym mistrzem zen, mówił wprawdzie, że nie jechało się najlepiej, ale po 3 dniu ze złotą strzałą nabrał wprawy i zakręty nie robiły na nim aż takiego wrażenia. Na mnie robiły (chciałam podkreślić). To wspinanie się po okolicznych zakrętach miało i swoje dobre strony, bo stopniowo zaczęły otwierać się przed nami nowe widoki i perspektywy. Postanowiliśmy wybrać krótszy wariant trasy, tzn. start z Patelni (Petaleia). Asfaltowa droga nie zachęcała do wydłużania spaceru. Z naszego punktu startowego mamy ok 4 km drogi pod względną górkę (zaczynamy na wysokości ok 700 m n.p.m, a mamy skończyć na 906. Przy okazji sprawdzania wysokości natknęłam się na ciekawą stronkę projektu Draft Logic, na której znajduje się narzędzie do wyszukiwania wysokości nad poziomem morza:) Bardzo ciekawe znalezisko, zwłaszcza jeśli nie dysponujemy dokładną tradycyjną mapą.

Zostawiamy samochód na zadaszonym parkingu tuż przed niewielkim ryneczkiem w Petalei (jeśli to miejsce w ogóle tak można nazwać, bo przypomina raczej rozszerzoną ulicę z miejscem na tawernę)
i ruszamy. Tak jak przypuszczaliśmy, droga na Pantokrator nie obfituje w powalające "zwroty akcji", jednak my cieszymy się i normalnością;) Otwiera się przed nami nieco bardziej surowy krajobraz, ze spieczonymi, wręcz wyblakłymi skałami i raczej skąpą roślinnością.


Co raz bardziej śmiele pokazujący się Pantokrator
W 3/4 trasy Pantokrator zaczyna się co raz śmielej pokazywać i wysuwać swoje charakterystyczne "rogi" (słupy z satelitami) co inspiruje Marcina do zrobienia zdjęcia z serii "Droga". Marcin ma już kilka fotek z tej serii, a ta którą szczególnie lubię została zrobiona gdzieś między Szwecją a Norwegią (dla zainteresowanych wklejam link: https://www.facebook.com/MarcinKotlarekFoto/photos/a.559472010831553/1323443047767775/?type=3&theater).

Tuż u podnóży Pantokratora naszym dużym zainteresowaniem cieszy się stado kóz, które świetnie zakamuflowało się między spieczonymi skałami i trawami.

Kozy w pełnym kamuflażu

Poznać, że delektują się wątpliwej świeżości trawką, mogliśmy jedynie po dźwiękach przyczepionych do zwierząt dzwonków. A dźwięk miały naprawdę niebiański. Chociaż kozy poruszały się każda w swoim tempie, według własnego uznania, to melodia wygrywana w tej orkiestrze miała w sobie dużo harmonii. Jedyne co, to pewien kozioł, żeby nie powiedzieć cep, nie umiał uszanować tej sztuki i co jakiś czas głośno parchał, popierdywał i pluł. Bardzo irytujący gość. Drugim atutem miejsca obok stada kóz, był ciekawy punkt widokowy, gdzie powstało kilka ciekawych zdjęć.




Nawet tu, tuż u podnóża góry mijały nas jeszcze auta, którymi można dotrzeć bezpośrednio na szczyt i zaparkować tuż przed bramą prowadzącą do klasztoru, który się tam znajduje. Po drodze mijało nas też kilku piechurów i z dużą przyjemnością zauważyliśmy, że byli to głównie Polacy:) Mamy w sobie jeszcze tego ducha przygody i chyba nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiej totalnej wygody. Docieramy na szczyt. Ach jak warto! U podnóży Pantokratora pokładają się wzniesienia przypominające położony ale napełniony jeszcze powietrzem materiał spadochronu. Na górze mimo świecącego słońca, odczuwamy wyraźnie zmianę temperatury, więc bluza na wszelki wypadek wskazana.



Klasztor, na samej górze, jak można się spodziewać, jest domem dla ikony Chrystusa Pantokratora. Wizerunek ten przedstawiany jest z charakterystycznym układem palców u prawej dłoni - kciuk łączy się z palcem serdecznym, co w interpretacji teologów wyraża dwoistą naturę Chrystusa – boską i ludzką. Są i inne interpretacje tego charakterystycznego gestu błogosławieństwa. Uważa się, że układ niepołączonych opuszkami palców – środkowego i wskazującego odzwierciedla litery IC a kciuka i palca serdecznego nawiązuje do liter XC, w ten sposób tworząc pełny monogram ICXC, co znaczy po prostu Jezus Chrystus.

Z samego szczytu zdaje się nam, że widzimy miejscowość Stara Perithia (Paleo Perithia) - miejsce znane ze względu na zachowaną starą architekturę oraz fakt, że zamieszkują je 3 osoby. W minionych latach Perithia była zamieszkiwana przez blisko 800 osób i znajdowało się w niej 130 domów. Wioska jednak popadła w ruinę i teraz pozostało w niej ledwie 3 mieszkańców. O tym jakim bogatym i tętniącym życiem miejscem musiała być niegdyś Perithia świadczy już sama jej nazwa, która oznacza "otoczona przez kościoły". Ponoć kiedyś znajdowało się tutaj aż 8 świątyń. Choć przemknęła nam przez głowę myśl, żeby udać się do Perithii na pieszo, to ze względu na brak czasu i chęci szybko się z nią pożegnaliśmy. Co bardziej przedsiębiorczy mieszkańcy Korfu zwęszyli interes w sławie miasteczka, które znane jest jako opuszczone, co często przyciąga turystów spragnionych innych wrażeń, ale chęć wyspania się i najedzenia towarzyszyć będą każdemu czlowiekowi, niezależnie od preferencji turystycznych. Dlatego w opuszczonym miasteczku istnieje już tawerna, a nawet hotel 4-gwiazdkowy.

Warto się zatrzymać w kawiarni tuż pod szczytem by jeszcze dłuższą chwilę móc się delektować pięknymi krajobrazami, co też czynimy i zbieramy siły przed dalszą częścią naszej wyprawy. Kierujemy się na Kassiopi – jeden ze słynniejszych kurortów. Byliśmy dosyć sceptyczni, bo uroda krajobrazów Korfu już nas trochę rozpieściła, więc nie spodziewaliśmy się, że kolejne skałki po Canal d'Amour zrobią na nas jakieś wrażenie. Zrobiły:) Wybrzeże Kassiopi jest nieco inne niż w Sidari. Skały tworzą płaskie terasy, po których można spacerować lub rozłożyć nienaganne obozowisko (nienaganne, po podłoże sprzyja równemu ułożeniu ręczników i mat). Dotarliśmy do Kassiopi już wieczorną porą więc na zdjęciach jest dosyć dużo cienia, ale mam nadzieję, że poniższe obrazy nakreślą, jaki charakter ma ten północny kurort.




Samo miasteczko jest znacznie bardziej urokliwe od wcześniej odwiedzonego Sidari, a co więcej ma ruiny zamku, które znajdują się tuż nad plażą. Jako przykład leniwców pospolitych nie ruszyliśmy się w ich kierunku tylko omietliśmy wzrokiem, ale wybaczyliśmy sobie również w oka mgnieniu:)

Żołądek wołał jeść, więc go posłuchaliśmy. Przechadzając się uliczkami już wieczornego Kassiopi trafiliśmy do urokliwej tawerny z przemiłą obsługą. Rozsiedliśmy się na tarasie, z którego mogliśmy podziwiać morze. Nie zdążyliśmy zagrzać miejsca a pojawiły się wszędobylskie koty, które zaczęły zawiązywać z nami relację na chwilę przed podaniem jedzenia. Spryciarze:) Gdy byliśmy już w trakcie posiłku przyszedł do nas właściciel, żeby chwilę porozmawiać i upewnić się czy wszystko smakuje. W międzyczasie wyjaśnił, że jeden kot jest jego a pozostałe przychodzą i się tutaj stołują. Trzeba przyznać, że mają niezły gust kulinarny:) Na pomoście jakaś grupka chłopaków jeździła małym motorkiem, chyba przechwalali się jeden przed drugim, który lepiej potrafi pojechać na jednym kółku. Niespiesznie oddalaliśmy się od naszej tawerny a kolory nad nami powoli wygasały, opadając kojącym mrokiem. Kolejny piękny dzień:)


Comments

  1. Coraz lepsze te posty :)
    Faktycznie ten jest najlepszy jak na razie :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję!:) Mam nadzieję, że było śmiesznie też momentami;)

      Delete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Zdobycie Angelokastro - dzień 2

Konigstein - królewska skała nad Łabą