Konigstein - królewska skała nad Łabą

W tym roku zgraliśmy międzyświąteczne urlopy i wykorzystaliśmy przerwę na małą podróż do nowego miejsca - Szwajcarii Saksońskiej. To obszar usytuowany we wschodnich Niemczech, tuż przy granicy z Czechami. Dojazd do tej dostojnie brzmiącej krainy zajmuje nam nieco ponad 2 godziny (start w Żary city), pozostawiając nam resztę dnia na bezwstydne zwiedzanie.
Oto i ona – Szwajcaria Saksońska
Swoją wycieczkę rozpoczęliśmy od Königstein - twierdzy usytuowanej nad Łabą. Skuszeni sławą miejsca i przydomkiem Bastylii Saksonii, postanowiliśmy rozpocząć zwiedzanie właśnie tutaj. Königstein znaczy dosłownie "królewska skała". Przyjmuje się, że nazwa pochodzi od sformułowania zawartego w pierwszym znanym dokumencie wzmiankującym twierdzę (Oberlausitzer Grenzurkunde), gdzie napisane było, że Wacław, król czeski, podpisał dokument na lapide regis, czyli na królewskiej skale. Dokument ten jest ważnym dowodem historycznym, gdyż wskazywał on na Königstein, jako miejsce godne króla, jego siedzibę, a co więcej, mające rangę niezależnego obszaru. Dokument demarkacyjny tutaj podpisany wyznaczał granice między 3 gauami (średniowiecznymi obszarami administracyjnymi).

Mówi się, że teren ten był już zamieszkały w XII wieku, co więcej mieścił się tutaj zamek. W tamtym czasie obszary te przynależały do Królestwa Czeskiego i służyły do kontrolowania terenów wzdłuż Łaby (na której w tamtym czasie w najlepsze kwitł handel). W kolejnych latach zamek przeszedł w ręce książąt saksońskich, którzy zadbali o przekształcenie go w jedną z silniejszych twierdz w Europie.  Chociaż twierdza była świetnie wyposażona i dobrze zaprojektowana, to na przestrzeni wieków pełniła funkcję bardziej reprezentacyjną i podnoszącą rangę militarną księstwa, niż typowo wojenną. Chociaż u jej podnóży toczyły się działania zbrojne, to nigdy nie została ona zdobyta, bo i raczej nikt na przestrzeni dziejów nawet tego nie próbował. Umocnienia i modernizacja wprowadzone przez Krystiana I skutecznie odstraszały i deprymowały wroga przed przetestowaniem trudności zdobycia twierdzy.

Dla turystów z naszego kraju ważna informacja - twierdza nosi kilka akcentów polskich. Z racji na to, że książę saski August zdobył koronę Polski (był  znany jako August II Mocny), dzielił czas między Saksonię i Warszawę. Na twierdzy Königstein można zobaczyć, m.in. kartusz nad bramą wjazdową, zwieńczony herbem Polski. W latach panowania Augusta, w twierdzy powstała też winiarnia z wielką beczką, mieszczącą ok 230 tysięcy litrów wina - i na tej beczce wyrzeźbiono herb Rzeczpospolitej. 

Twierdza miała różne koleje losu, ale należy nadmienić, że w czasach wojny była wykorzystywana do przetrzymywania tajnych dokumentów państwowych, archiwaliów, czy nawet dzieł sztuki. Służyła też jako więzienie dla oficerów i żołnierzy a nawet jako szpital. 

Skoro kawałek historii mamy za sobą, możemy przejść do wrażeń. Twierdza na pewno wzbudza podziw swoją skalą i kunsztem wykonania. Kiedy zbliżamy się do jej murów, widzimy, że żywa skała wystająca z ziemi została wykorzystana do postawienia tej budowli. W praktyce wygląda to tak, że część muru zbudowana jest z ociosanego budulca, a część to naturalna skała, co naprawdę robi niesamowite wrażenie. Brama wejściowa z herbem Polski sprawia, że czujemy się jakbyśmy przestępowali bardzo szacowne progi. Dużą zaletą twierdzy jest ulokowanie na wzgórzu i jak mówi przewodnik, widoki, jednak musimy wierzyć na słowo pisane, bo w dniu naszych odwiedzin, twierdzę spowija mgła.

Przed nami podobno piękna panorama.
Ponoć coś widać za tymi chmurami. Nie doświadczyliśmy;)

Jest na tyle szczelna, że ledwie widzimy Łabę meandrującą w dole u stóp twierdzy nie wspominając o okolicznych skałach, które ponoć bardzo zdobią krajobraz. Musimy zadowolić się własną wyobraźnią. Na więcej naszej uwagi zasłużył budynek ze studnią, uznawaną za najgłębszą w Europie sięgającą 152 m w głąb. Wykuta w skale została jeszcze w XVI wieku i dzięki niej twierdza miała szanse rozkwitnąć jako niezależny ośrodek. W budynku mieszczącym kopię ogromnego koła, które było napędzane początkowo przez konie, a później przez ludzi, można prześledzić historię i zasadę działania studni. W pałacu Magdaleny znajduje się natomiast wystawa in Lapides Regis, która obrazuje dzieje zamku. Warto wspomnieć, że niemały wkład w utrwalenie wizerunku twierdzy i rozpropagowanie za granicą miały prace Belotta, który nazywał sam siebie Canalettem - tego samego, który malował w późniejszych latach Warszawę. Dostał on zlecenie od księcia Saskiego Augusta II Mocnego na stworzenie 5 wielkoformatowych obrazów twierdzy, których w rzeczywistości nigdy nie dostarczył do władcy. Zlecenie zostało przerwane przez wojnę 7-letnią, a obrazy trafiły do galerii w Wielkiej Brytanii i Stanach. W muzeum Königstein znajdują się tylko ich kopie. Zaciekawia mnie informacja o pierwszych turystach w Königstein - otóż pojawili się tutaj już w XVIII wieku i mogli się dostać do twierdzy wyłącznie za pisemną zgodą urzędu w Dreźnie. Oczywiście to musieli to być majętni ludzie, dysponujący odpowiednią gotówką. Jak dobrze, że czasy się zmieniły a podróżowanie jest bardziej egalitarnym hobby.
 
Po wizycie w Königstein pognaliśmy do Bastei. To perełka na mapie Szwajcarii Saksońskiej - jeden z bardziej znanych widoków wiążących się z regionem. Mimo tego, że mieliśmy niewiele czasu postanowiliśmy dojść do Bastei szlakiem. Samochód zostawiliśmy jakieś 3 km od Rathen - pobliskiej miejscowości i ruszamy czerwonym szlakiem. Droga nie jest długa, ale idziemy szybkim tempem, żeby zdążyć przed zachodem. Przyjemna ścieżka prowadzi nas krótko przez las i wyprowadza do miejscowości Rathen - przycupniętej u podnóża Bastei - czyli baszty, jak nazywa się najwyższą skałę w okolicy. Szlak pnie się w górę, jednak nie jest to wymagająca ścieżka. Teren robi się co raz ciekawszy i w krajobrazie co raz częściej pojawiają się skały. Kiedy dochodzimy w końcu na górę, znaki prowadzą nas do pozostałości zamku - jak się domyślamy zamku Neurathen, do którego prowadzi słynny most z pocztówkowych widoczków. Przechadzamy się po pozostałościach sal wykutych w skale, widzimy skalne, masywne kule służące do obrony zamku, jednak najbardziej ekscytujemy się widokami, roztaczającymi się z miejsca, gdzie niegdyś stał zamek. Kiedy jeszcze przed wyjazdem przeglądałam zdjęcia, wyrastające nie wiadomo skąd skały kojarzyły mi się z paluchami. "Na żywo" to skojarzenie odżyło jeszcze bardziej, a kiedy zobaczyliśmy formację skał, która zdawała się przybijać nam piątkę, już byłam w stu procentach przekonana o jego trafności.

Slap Mountain (nazwa - Marcin Kotlarek)

Skała mnicha
My i kule obronne
Ten krótki spacer narobił nam apetytu na więcej wędrówki, jednak uporczywa mżawka i późna godzina nie pozwalały na dłuższą wycieczkę krajoznawczą. Wróciliśmy więc tą samą drogą i wyruszyliśmy na nocleg, do (jak się okazało ostatniego dnia) bardzo ciekawego miasta Pirna.  

Comments

Popular posts from this blog

Zdobycie Angelokastro - dzień 2

Pantokrator - wszechwładca:) - dzień 5