Po wizycie w stolicy, zachciało się nam znowu nad morze i w naturę, więc ruszyliśmy w kierunku Sidari ze słynnym Canal d'Amour:) Po drodze zaplanowaliśmy Arillas i Cape Drastis. Ruszamy!
Nasz pierwszy punkt na trasie – Arillas – słynie z produkcji piwa rzemieślniczego. Wyczytaliśmy w internecie, że w browarze organizowane są darmowe wycieczki ze zwiedzaniem. Na miejscu okazuje się, że tylko w soboty i to w określonych godzinach (zdaje się, że między 12 a 13), także nie tym razem mili państwo. Zadowalamy się wizytą w sklepiku z piwami i upominkami. Jako, że nie jestem wielką smakoszką i znawczynią piwa, to mogę fachowo powiedzieć, że wybór był duży i piwa były różne, a Marcin się cieszył:) Przed wyjazdem rozsiadamy się na ławeczce obok browaru i z sykiem odpalamy po buteleczce bezalkoholowego piwa imbirowego. Jak już przekonaliśmy się podczas kolacji pierwszego dnia, zinzebirra to lokalny trunek o wyjątkowo orzeźwiającym smaku. Jak się okazało dzisiaj, produkowana jest też przez mały browar w Arillas:) Jest mocno imbirowa, mocno kwaśna i bardzo mocno gazowana, do tego stopnia, że trudno wypić butelkę o pojemności 0,3 l - dwutlenek węgla sięga po same dziurki w nosie i sprawia że człowiek zaczyna się czuć jakby połknął mały balon. Wyjeżdżamy z Arillas pełni bąbelków, z brzęczącymi w bagażniku butelkami i kufelkiem na piwo, prosto z Korfu.
Ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Cape Drastis. To kolejny pocztówkowy widoczek z Korfu, którego nie sposób pominąć podczas wyprawy. Samochodem docieramy aż na koniec miejscowości Peroulades i zostawiamy auto w miejscu, które przypomina naturalny parking - mała polanka tuż przy drodze. O tym, że idziemy dobrze, przekonują nas tabliczki reklamujące rejsy łódką z Cape Drastis do Sidari. Schodzimy w dół piaszczystą drogą, która za chwilę dowiedzie nas do tego wspaniałego widoku:
|
Cape Drastis |
Jak już wiemy z przewodników, dotarcie do skałek widocznych w lewej części zdjęcia jest możliwe tylko łódką (nie ma do nich zejścia z plaży). Nie zrażamy się tym jednak i kontynuujemy spacer, bo chcemy przekonać się, jak wygląda plaża, o której wspominają niejedni blogerzy. Miejsce przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Działalność wody na tym terenie doprowadziła do powstania wybrzeża o niezwykłej linii. Z rzeźby skał można odczytać ruch wody, która konsekwentnie je drążyła, nadając niepowtarzalne kształty. Rozkładamy się w tym miejscu na dobre 2 godziny, które upływają nam na słodkim nicnierobieniu, kąpielach i obserwowaniu turystów, którzy przypływają i odpływają jedną łódeczką kursującą między Cape Drastis a Sidari.
|
Łódka kursująca pomiędzy Przylądkiem a Sidari |
|
Po łódce ani śladu, Przylądek na szczęście pozostał |
|
Był niezły odlot |
Zejście do morza jest bardzo ciekawe. Wąski jęzor wody wcina się w miękki budulec skał, żłobiąc wybrzeże i pożerając je co raz więcej. Moi rodzice geografowie z pewnością pokiwaliby głowami i powiedzieli, że to świetny przykład rzeźbotwórczej działalności wody. Ja bym powiedziała, że w tym miejscu niesamowicie przenikają się żywioły. Przechodzą w siebie nawzajem gradientami barw, malowniczo odzwierciedlając jedność świata, który tworzą. Powiało poezją. Miało:)
Jedziemy dalej. Sidari oddalone jest od Cape Drastis ledwie 20 min jazdy samochodem, więc nie rozsiadamy się za bardzo. Miasteczko jest jednym z bardziej popularnych kurortów północnego wybrzeża. Z opinii na Trip Advisorze wnioskuję, że to nie miejsce dla mnie. Z resztą z opisów wynika, że to miejsce mało dla kogo, bo jest głośne, tłoczne i niezbyt piękne. W październiku jednak z powyższych epitetów pozostaje tylko "niezbyt piękne"(do pewnego momentu). Zatrzymujemy się na pustym parkingu i zmierzamy w kierunku plaży. Liczne leżaki i parasole są wspomnieniem po gorących wakacjach i smażących się na nich wczasowiczach.
Idziemy wzdłuż ich rzędów i docieramy do pierwszego punktu programu – przedpola Canal d'Amour. Niezwykłe formacje skalne wcinające się w morze wyjątkowymi kształtami przyciągają miłośników fotografii i skoków do wody. Obchodzimy je z pieczołowitością. Marcin przez oko swojego aparatu zobaczył jeszcze kilka den w tym widoku, więc poświęcamy chwilę na uchwycenie najlepszych kadrów. Grupka turystów ostrzy zęby na wysokie skałki wystające kilka metrów nad wodą i po chwili widzimy pierwszych śmiałków oddających brawurowe skoki do wody. W niektórych odzywa się duch kaskadera i jesteśmy świadkami skoku z trudno dostępnych i znacznie wyższych skał, których części w momencie skoku odłamały się i wpadły za mężczyzną do wody. Na szczęście nic się nurkowi nie stało, ale wszyscy zamarli na ten widok.
|
Główny zakamarek |
|
<3 |
|
Wlaśnie ze skałek na drugim planie skakał opisany wyżej kaskader |
Po tych atrakcjach kierujemy się do kanału właściwego. Powiem szczerze, że większą wisienką na torcie jest przedpole kanału, bo ma więcej zakamarków i ciekawych kształtów. Kanał też robi wrażenie, jednak na mnie mniejsze niż wcześniejsze skałki. Krąży legenda, że kto przepłynie kanał będzie miał szczęście w miłości – dobrze, że mamy na to swoje sposoby, bo nie chciało nam się bardzo wchodzić do wody:) Nad kanałem znajduje się mała, wąska i kamienista plaża, więc nie zagrzewamy tu miejsca.
Snujemy się dalej wzdłuż wybrzeża, dochodząc na plażę o nieco innym charakterze. Otwiera się ona szeroko na morze, które przez długi czas w tym miejscu jest płytkie i przyjazne. Zostajemy na tej plaży na kolejne przyjemne chwile z książką i AcroYogą w roli głównej.
|
Add caption |
A przed naszymi oczami napis w hollywoodzkim stylu – Canal D'Amour. Żyć nie umierać:) To bardzo udany dzień, szkoda, że przed nami powtórka z serpentyn przed powrotem do Paleokastritsy...
Comments
Post a Comment