Leniwy spacer – dzień 6

Ostatni dzień w Paleo zostawiliśmy na beztroskie lenistwo. Chcieliśmy w pełni użyć uroków plażowania w październiku i wyjechać z poczuciem pełnego odprężenia. Obchód zaczęliśmy od La Grotty, plaży na skraju Paleokastritsy. To jedna z piękniejszych i bardziej znanych plaż miasteczka. Prowadzą do niej dość strome schody, na końcu których znajduje się La Grotta bar – nieczynny poza sezonem letnim. Plaża ma zupełnie inny charakter niż główne kąpielisko Paleo – jest niewielka i otoczona zewsząd skałami. Dotarliśmy do niej już pierwszego dnia, na rowerze wodnym, jednak wtedy nie mieliśmy czasu, żeby zawitać tutaj na dłużej.  Tym razem spędziliśmy tutaj prawie 2 godziny. Chociaż nieźle się trzeba nagłowić jak w miarę wygodnie wejść do wody, to później widoki pod wodą rekompensują początkowe niedogodności. Życie podwodne jest piękne. Nie myślałam, że tak mnie wciągnie oglądanie wodorostów i ryb. I chociaż nie byłam zaopatrzona w maskę do snorkellingu, to uparcie nabierałam powietrza w płuca, by chociaż na małą chwilę poprzyglądać się podmorskiej faunie i florze, i jeszcze raz i jeszcze i jeszcze...

Zejście do wody z plaży La Grotta
No to hop!
Kiedy upał zrobił się dla nas nie do przejścia, postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę do Liapades. Na celownik wzięliśmy Rovinia Beach - zachwalaną i przyjemną plaża w Liapades. Droga się nam nie uśmiechała, bo według Google Maps powinniśmy iść asfaltem przez ok 5 km. Marcin, studiując Googlowską kartografię, stwierdził, że na obrzeżach Paleokastritsy przy barze "Acapulco" jest dziwna plama nieoznaczonego w żaden sposób terenu i może warto by to sprawdzić. Ruszyliśmy więc z nadzieją, że znajdziemy jakąś ścieżkę.

Marcin ma czuja – niespodziewanie trafiliśmy na Corfu Mountain Trail. Ścieżka poprowadziła nas okolicznymi wzniesieniami i lasem prosto do miejscowości Liapades. Czuliśmy się trochę jak w filmie przygodowym, bo oznaczenia szlaku nie wyglądają super profesjonalnie – to odblaskowo żółte plakietki z napisem Corfu Mountain Trail, przybite do drzew gwoźdźmi, pojawiają się niespodziewanie, brak jakichś wcześniejszych znaków, po prostu idziemy i nagle wchodzimy na szlak. W pewnym momencie uskok ze wzgórza był tak stromy, że potrzeba było zbudować drabinkę, jednak zejdą nią nawet turyści w klapkach lub sandałach (sprawdziłam na sobie). Byłam przekonana, że trafiliśmy na szlak biegnący wzdłuż całej wyspy Korfu, o którym czytałam przed wyjazdem,  jednak jak doczytuję później, była to część trasy ultramaratonu. Miłośnicy biegów mogą zajrzeć na stronę, która opisuje szczegółowo trasę i warunki rejestracji na bieg: https://corfumountaintrail.com/. Przed wyjazdem na Korfu warto zajrzeć też na stronę: http://www.thecorfutrail.com/. Prowadzona przez twórcę korfiańskiego szlaku pieszego, zawiera wiele pożytecznych linków, w szczególności dla amatorów pieszych wędrówek. Wróćmy jednak do akcji:)

Omówiona wyżej drabinka
Kozica górksa
Wspomniany znaczek

Wychodzimy na tyłach jakiegoś plażowego baru od strony basenu. Dość zdziwieni goście baru spoglądają na nas z zaciekawieniem spod okularów przeciwsłonecznych, a my bez mrugnięcia okiem przechodzimy przez bar i wychodzimy na plażę. Plaża jest wypełniona parasolami i leżakami i jest dość głośno, a nam jeszcze mało przygody. Koniecznie chcemy znaleźć kontynuację szlaku, co udaje się nam po chwili i znów wracamy na wąską ścieżkę idącą na granicy działek, między murami posesji – na partyzanta. W końcu ścieżka przechodzi w schodki i docieramy do tym razem piaszczystej Rovinia Beach.



Szlak biegnie "na tyłach" posesji - rzeczywistość murem podzielona
Ciąg dalszy ścieżynki
Szczęśliwi My:)
Tak jak mówią przewodniki, można tu poczuć się bardziej swojsko i zyskać odrobinę prywatności.  Brak tu parasoli, plażowego baru, dostępu z ulicy i dlatego mamy poczucie odcięcia od cywilizacji. Czas płynie niespiesznie. Jeden chłopiec ćwiczy stanie na rękach i salta. Fajnie patrzeć z jaką swobodą i beztroską dzieci wykonują ćwiczenia, które dorosłych kosztują godziny treningu, przygotowań i pokonywania strachu. Ojcowie bawią się z dziećmi na samym brzegu. Są bez mam pociech i świetnie dają sobie radę. Dzieci są zachwycone zabawami, które wymyślają. Grupa ludzi w studenckim wieku widocznie wyczerpana słońcem i dniem na plaży a może i wczorajszą imprezą rozbiła swoje obozowisko na samym środku i wszyscy drzemią bezgłośnie. My z Marcinem korzystamy z tego spokoju i braku widowni i ćwiczymy akro. Ciekawe jak zmienia się praktyka w zależności od dnia i nastroju. Dzisiaj nie trenowało się nam najlepiej, ruchy nie były płynne, przejścia ociężałe, Marcinowi trudno było mnie unieść a mi wykonać dobry ruch pomagający Marcinoi w dźwiganiu.

Lekko wyczerpani siadamy i decydujemy się wrócić tym samym szlakiem, który dla mnie staje się odkryciem tego wyjazdu. Jestem zachwycona tą niespodziewaną ścieżką. Wyobrażam sobie, że wyznaczali ją tacy dredziarze, przedzierający si przez chaszcze i na partyzanta przybijali znaczki. Oczywiście, kiedy później wchodzę na stronę Corfu Mountain Trail moje wyobrażenie o początkach tej trasyzmienia się o 180 stopni. Strona biegu wygląda profesjonalnie, biegi o różnych dystansach jak widać przyciągają uczestników z zagranicy i odbywają się regularnie, więc zamiast nieco dzikich i alternatywnych dredziarzy widzę dobrze zbudowanych, ubranych w oddychające koszulki biegaczy przybijających oznaczenia szlaku do drzew. Wiedza czasem czyni rzeczywistość mniej romantyczną, ale bardziej rzeczywistą i to w gruncie rzeczy jej główna zaleta:)

Comments

Popular posts from this blog

Zdobycie Angelokastro - dzień 2

Pantokrator - wszechwładca:) - dzień 5

Canal d'Amour – dzień 4